Szkoda, że historia muzyki popularnej nie zna większej liczby przypadków pokroju Superfly. Zespół zaczynający jako duet (z gitarzystą Kōichim Tabo), obecnie tworzony jest w zasadzie wyłącznie przez wokalistkę i kompozytorkę Shiho Ochi. Grupa osiągnęła ogromny sukces medialny i komercyjny, kolejne płyty regularnie podbijały szczyty list przebojów, a wyświetlenia klipów na Youtube sięgają dziesiątek milionów. Nie przeszkadza to jednak Japończykom tworzyć wysokiej jakości pop rocka, który nie kłania się modom i wymaganiom wytwórni płytowych.
Shiho Ochi nigdy nie ukrywała swojej miłości do Janis Joplin. Co więcej, Superfly przed wydaniem swojego debiutu przez kilka lat było w zasadzie grupą stricte bluesową, zresztą do dzisiaj pobrzmiewa to w ich twórczości. Japończycy wychowali się na The Rolling Stones i innych grupach nowej brytyjskiej fali i mimo grania popu nie porzucili w całości tych inspiracji. Energiczne, pobudzające utwory przeplatają sentymentalnymi balladami, ale wszystko w granicach dobrego smaku i rockowej estetyki.
Płytę otwiera najlepszy utwór zestawienia - żywiołowe "Hi-Five" uprawniające do stwierdzenia, że Superfly to japońskie Roxette. Podobną energię wykazują jeszcze rockandrollowe "Ain't No Crybaby" i trochę prostackie "Uso To Romance". Ambitną stronę zespołu słychać w filmowym wręcz "Ai Wo Komete Hanataba Wo" (druga perła albumu) i mocnej balladzie "I Remember". Pozostałe kompozycje to mniej lub bardziej udane mieszanki popu i rocka, z niezłymi "1969" (nieco w stylu Oasis), "Vancouver" i bardzo radiowym "Hello Hello".
Przykład Superfly pokazuje, że można wykonywać rozpoznawalny, ambitny pop bez odcinania się od gitarowej klasyki i inspiracji wywodzących się z początków współczesnej muzyki rockowej. Jasne, zespół nie gra jak brytyjscy mistrzowie lat siedemdziesiątych, ale w kompozycjach Japończyków pobrzmiewa gdzieś nostalgia za tymi czasami. Zdecydowanie polecam, "Superfly" to świetna, łatwa w odbiorze płyta na długi, smutny wieczór w domowym zaciszu.
Shiho Ochi nigdy nie ukrywała swojej miłości do Janis Joplin. Co więcej, Superfly przed wydaniem swojego debiutu przez kilka lat było w zasadzie grupą stricte bluesową, zresztą do dzisiaj pobrzmiewa to w ich twórczości. Japończycy wychowali się na The Rolling Stones i innych grupach nowej brytyjskiej fali i mimo grania popu nie porzucili w całości tych inspiracji. Energiczne, pobudzające utwory przeplatają sentymentalnymi balladami, ale wszystko w granicach dobrego smaku i rockowej estetyki.
Płytę otwiera najlepszy utwór zestawienia - żywiołowe "Hi-Five" uprawniające do stwierdzenia, że Superfly to japońskie Roxette. Podobną energię wykazują jeszcze rockandrollowe "Ain't No Crybaby" i trochę prostackie "Uso To Romance". Ambitną stronę zespołu słychać w filmowym wręcz "Ai Wo Komete Hanataba Wo" (druga perła albumu) i mocnej balladzie "I Remember". Pozostałe kompozycje to mniej lub bardziej udane mieszanki popu i rocka, z niezłymi "1969" (nieco w stylu Oasis), "Vancouver" i bardzo radiowym "Hello Hello".
Przykład Superfly pokazuje, że można wykonywać rozpoznawalny, ambitny pop bez odcinania się od gitarowej klasyki i inspiracji wywodzących się z początków współczesnej muzyki rockowej. Jasne, zespół nie gra jak brytyjscy mistrzowie lat siedemdziesiątych, ale w kompozycjach Japończyków pobrzmiewa gdzieś nostalgia za tymi czasami. Zdecydowanie polecam, "Superfly" to świetna, łatwa w odbiorze płyta na długi, smutny wieczór w domowym zaciszu.
Spis utworów:
- Hi-Five
- Manifesto
- 1969
- Ai Wo Komete Hanataba Wo
- Ain't No Crybaby
- Oh My Precious Time
- Vancouver
- I Spy I Spy
- Uso To Romance
- Ai To Kansha
- Hello Hello
- Last Love Song
- I Remember
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz