wtorek, 16 lutego 2016

Glay - G4.IV (2016)

Glay to przykład japońskiego zespołu visual kei, który poszedł po rozum do głowy i porzucił ten nurt na rzecz prawdziwego muzykowania. Nawet twardogłowi rockmeni mogą się przecież nawrócić, co w tym przypadku wyszło im zdecydowanie na plus. Legendarna japońska formacja, grająca wybuchową mieszankę balladowego power popu, ma na koncie trzynaście długogrających albumów i dziesiątki singli, które spokojnie mogłyby uchodzić za pełnoprawne epki. Niedawno dorzuciła do kolekcji kolejny - "G4.IV".

Już otwarcie płyty, "Kanojo Ha Zombie", pokazuje, że grupa jest w swojej najlepszej poprockowej formie. Szarpane, przesterowane gitary, żywiołowy wokal i przyjemna melodia (upodlona niestety podczas refrenu) pozwalają przypuszczać, że piosenka szybko stanie się radiowym hitem. Trochę mocniej, garażowo wręcz, wypada "Scoop" (chóralny zaśpiew!), który jest "najcięższym" utworem na płycie. Pozostałe dwa to prosta, często spotykana mieszanka rocka i popu ("Supernova Express 2016") oraz nieco pretensjonalna power balladka "Sora Ga Aozora De Aru Tame Ni".

Jak na topowy zespół wojujący na listach przebojów, Glay do dzisiaj prezentuje się smakowicie. Mimo upływu lat nie pozwalają wchodzić sobie na głowę wytwórniom płytowym, dzięki czemu w ich popowym graniu ciągle występuje spory pierwiastek rocka. "G4.IV" to, mam nadzieję, zapowiedź kolejnej, mocno gitarowej płyty. Muzyków spokojnie na nią stać, co udowadniają tą niezłą, choć zdecydowanie zbyt krótką epką.


Spis utworów:
  1. Kanojo Ha Zombie
  2. Scoop
  3. Supernova Express 2016
  4. Sora Ga Aozora De Aru Tame Ni

poniedziałek, 15 lutego 2016

Glim Spanky - Wild Side Wo Ike (2016)

Jak mawiał klasyk, pogłoski o śmierci sceny alternatywnej są mocno przesadzone. Niezależny rock w różnych personalnych konfiguracjach ma się na japońskich wyspach znakomicie, ale niezwykle trudno odnaleźć w nim perły pośród brzmiących tak samo - garażowo - zespołów. Jedną z nich jest rosnący w siłę duet Glim Spanky, który w zastraszającym tempie zdobywa kolejne przyczółki popularności, głównie w Sieci. "Wild Side Wo Ike" to ich trzecia epka.

To także najbardziej rockowe z dotychczasowych wydawnictw grupy. Już otwierające album, tytułowe "Wild Side Wo Ike" pokazuje, że zespół poszedł mocno w stronę żywiołowych, ognistych wręcz rytmów, przyprószonych zachrypniętym wokalem Remi Matsuo i solidną gitarową pracą Hirokiego Kamemoto. Taką samą moc jak otwarcie posiadają jeszcze stadionowe "Next One" i najlepsze w zestawieniu, nadające się na radiowy hit "Boys & Girls". Dopiero przy "Taiyo Wo Mezase" i "Yoakenofolk" zespół zwalnia, ale nawet te ballady charakteryzują się wewnętrzną mocą sprawiającą, że sprawdziłyby się podczas najbardziej dziwacznych nawet potańcówek.

Każdy miłośnik japońskiego rocka, zwłaszcza tego nowszego, na dodatek wymieszanego z popowymi zakusami, powinien bezwzględnie zapoznać się z twórczością Glim Spanky. Grupa posiada niespotykany talent do tworzenia prostych, wpadających w ucho numerów, które nuci się później godzinami. Każda z piosenek, dodatkowo ozdabianych smakowitymi solówkami, jest minimalistycznym, rockowym arcydziełem. Jazda obowiązkowa!


Spis utworów:
  1. Wild Side Wo Ike
  2. Next One
  3. Boys & Girls
  4. Taiyo Wo Mezase
  5. Yoakenofolk

sobota, 6 lutego 2016

The Roosters - The Roosters (1980)

The Roosters uznawani są za jedną z ważniejszych grup w historii japońskiego rocka. Stali na czele około-punkowej fali, która w latach osiemdziesiątych zalewała wyspy Nipponu. Częste zmiany składu skutkowały podróżami po najróżniejszych stylistykach, zawsze jednak zespół trzymał się alternatywno-nowofalowego źródła, którego orędownikiem był jedyny stały członek kolektywu - gitarzysta Hiroyuki Hanada.

Debiutancki album The Roosters to wybuchowa mieszanka punkowej energii, bluesowych zagrywek i rockandrollowego sznytu. Choć grupę można by posądzić o ciągoty w stronę surf rocka (dla mnie to obelga), bliżej im chyba jednak do ubrudzonego alternatywą rockabilly. Płyta, wypełniona w większości coverami, jest znakomitym przykładem na to, jak wyglądała gitarowa scena Japonii spoza metalowego i hardrockowego nurtu na początku lat osiemdziesiątych.

Najlepiej na krążku prezentują się żywiołowe, dyskotekowe wręcz covery Eddiego Cochrana ("C'mon Everybody"), i Bo Diddley'a ("Mona (I Need You Baby)"), klasycznie rockandrollowe "恋をしようよ" i "Hurry Up". Swoją punkową stronę zespół pokazał w "Fool For You", swingową w "気をつけろ", bluesową w "In And Out", a fascynację ska w "どうしようもない恋の唄" oraz "Rosie". Na uwagę zasługuje jeszcze utrzymane w klasycznym, brytyjskim stylu, charakterystycznym dla przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych "Do The Boogie".

"The Roosters", podobnie jak wiele innych płyt wydanych w tym okresie, jest symbolem zmiany, jaka zachodziła japońskiej muzyce gitarowej. Powoli znikała psychodelia i folk rock wymieszany z bluesem, zastępowane przez różne mutacje punka, gotyku i rockowej alternatywy. Debiut Azjatów jest przykładem tej właśnie fazy przejściowej - czuć w nim jeszcze nawiązania do klasycznego rocka, ale podane są już w zupełnie innych aranżacjach. Zdecydowanie warto się z nimi zapoznać.


Spis utworów:
  1. テキーラ
  2. 恋をしようよ
  3. C'mon Everybody
  4. MONA (I Need You Baby)
  5. Fool For You
  6. Hurry Up
  7. In And Out
  8. Do The Boogie
  9. 新型セドリック
  10. どうしようもない恋の唄
  11. 気をつけろ
  12. Rosie

wtorek, 2 lutego 2016

Yasunori Mitsuda - Chrono Trigger Original Sound Version (1995)

W swoim życiu miałem kilka momentów, w których decydowały się losy moich przyszłych zainteresowań. Do dziś pamiętam dzień, w którym odpaliłem na emulatorze "Chrono Triggera" - jednego z najlepszych jRPG wszech czasów i moją ulubioną grę. Od tej chwili, gdy zobaczyłem balony unoszące się nad Millenial Fair, pokochałem retro, piksele, japońskie gry fabularne i klasyki jako takie. Ogromny udział w sukcesie tego tytułu miał soundtrack przez wielu uważany za niedościgniony ideał. Stworzenie muzyki do "Chrono Triggera" sprawiło zresztą, że Yasunori Mitsuda z miejsca stał się idolem, a jego kariera eksplodowała.

Fabuła gry toczy się w kilku okresach historycznych - prehistorii (dinozaury!), starożytności połączonej z epoką lodowcową (przepełnionej magią i ubóstwem), Wiekach Średnich, teraźniejszości (przypominającej renesans wymieszany ze steam punkiem) i przyszłości (hard s-f). Dla każdego z tych światów Mitsuda stworzył odrębną ścieżkę dźwiękową, mieszając inspiracje celtyckie, klasyczne, metalowe, a nawet jazzowe. Nie sposób wymienić tutaj wszystkich gatunków, które kompozytor wykorzystał podczas pracy, a sam proces powstawania ścieżki dźwiękowej to temat na osobną książkę.

O sile muzyki z "Chrono Triggera" nie świadczą jednak świetne kompozycje przygrywające podczas walki, ale charakterystyczne, często spokojnie utwory wypełnione po brzegi wpadającymi w ucho melodiami. Hity takie jak "Guardia Millennial Fair", "Wind Scene", "Frog's Theme" czy "Peaceful Days" coverowane były setki razy, zarówno przez youtuberów-amatorów, jak i profesjonalne zespoły orkiestrowe. O sile nośnej tej ścieżki dźwiękowej niech świadczy fakt, że na hasło "Chrono Trigger", "Video Game Music Database" wyrzuca czterdzieści pięć albumów.

Zdaję sobie sprawę, że przez moją fascynację przygodami Crona i spółki nie jestem obiektywny, ale też w tej sytuacji nie mogę być. Soundtrack do CT powszechnie uznawany jest za jeden z najlepszych w historii gier video, niezależnie od tego, czy ktoś lubi japońskie RPG, czy nie. Choć w kilku momentach na płycie pojawia się Nobuo Uematsu ("Final Fantasy"), to Mitsuda jest od początku do końca ojcem tego dzieła. Pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika muzyki filmowej, gier, Japonii i artyzmu jako takiego. Wstyd nie znać.


Spis utworów:

CD 1: A Premonition, Chrono Trigger, Morning Glow, Peaceful Days, Green Memories, Guardia's Millenial Fair, Gato's Song, Strange Occurences, Yearnings of the Wind, Good Night, Secret of the Forest, Battle, Guardia Castle -Pride&Glory-, Huh!?, The Cathedral, A Prayer for the Wayfarer, Light of Silence, Boss Battle 1, Frog's Theme, Fanfare 1, The Trial, The Hidden Truth, Critical Moment.

CD 2: A Desolate World, Mystery from the Past, Lab 16 Ruins, Those Without the Will to Live, Lavos' Theme, The Last Day of the World, Johnny of the Robo Gang, Bike Chase, Robo's Theme, Factory Ruins, Battle 2 (not used), Fanfare 2, End of Time, Jolly Ol' Spekkio, Fanfare 3, Creeping through the Sewers, Boss Battle 2, Primeval Mountain, Ayla's Theme, Rhythm of Earth, Wind, & Sky, Burn! Bobonga!, Magus's Lair, Strains of Insanity, Showdown with Magus.

CD 3: Singing Mountain (not used), Tyrano Lair, Depths of the Night, Corridor of Time, Zeal Palace, Schala's Theme, Sealed Door, Ocean Palace, Crono&Marle -A Distant Promise-, Epoch -Wings of Time-, Black Omen, Determination, World Revolution, The Final Battle, Festival of Stars, Epilogue -To My Dear Friends-, Outskirts of Time.

niedziela, 31 stycznia 2016

Zoobombs - Cowboy Trumps (2012)

Czy jest lepszy sposób na rozliczenie się z muzycznymi inspiracjami, niż wydanie płyty z coverami swoich mistrzów? Albumy z własnymi aranżacjami mniej lub bardziej znanych kompozycji należą do moich ulubionych. Pozwalają nie tylko wgryźć się w sposób myślenia artysty, ale przede wszystkim ocenić, na ile jego działalność jest odtwórcza. Zoobombs to formacja, której lider, Don Matsuo, wydał niedawno solowy album. Uznawani są za jednego z czołowych przedstawiciela japońskiego, garażowego rocka. Nic zatem dziwnego, że kilka lat temu nagrali płytę właśnie z takim repertuarem.

Muzykę zaprezentowaną na "Cowboy Trumps" cechuje przede wszystkim bezkompromisowość. Nagrana i wydana własnym sumptem, brzmi surowo. Pozbawiona jest wszelkich upiększaczy, wygładzenia i kompromisów charakterystycznych dla współczesnej produkcji muzycznej. To żywiołowe, gitarowe łupanie rodem z najlepszych czasów garażowego rocka. Zoobombs rockandrollowe i bluesowe utwory bardzo łatwo przełożyli na język brytyjskiej alternatywy rodem z lat sześćdziesiątych i następnych.

Album otwiera "Who Do You Love" - kompozycja Bo Diddley'a wypromowana przez The Doors, tutaj w mocno ubrudzonej wersji. Podobnie jak następne "Talkin' 'Bout You" - oryginalnie wykonane przez Chucka Berry'ego, popularność zdobyło dzięki wersji The Rolling Stones. Tak jest zresztą przez całą płytę: "Oh Sweet Nuthin'" grali Velvet Underground i The Black Crowes, "We All Love Peanutbutter" One Way Streets, "Glorię" Van Morrison, Patti Smith, AC/DC, David Bowie oraz dziesiątki innych, a "Just Wanna See His Face" - The Rolling Stones, Phish i The Blind Boys of Alabama.

"Cowboy Trumps" to historia rodzącego się, brytyjskiego bluesrocka, ewoluującego w punk i ostatecznie garage rock. To także przykład tego, że Japonia posiada te same gitarowe korzenie, co cała reszta świata, nie odbiegając wcale tak bardzo od ustalonych lata temu standardów. Zoobombs zadziwili swoim stylem Kraj Kwitnącej Wiśni i, choć teraz są w rozsypce, na to samo zasługują także po tej stronie oceanu.


Spis utworów:
  1. Who Do You Love
  2. Talkin' 'Bout You
  3. Oh, Sweet Nuthin'
  4. We All Love Peanutbutter
  5. Gloria
  6. Just Wanna See His Face

sobota, 30 stycznia 2016

Superfly - Superfly (2008)

Szkoda, że historia muzyki popularnej nie zna większej liczby przypadków pokroju Superfly. Zespół zaczynający jako duet (z gitarzystą Kōichim Tabo), obecnie tworzony jest w zasadzie wyłącznie przez wokalistkę i kompozytorkę Shiho Ochi. Grupa osiągnęła ogromny sukces medialny i komercyjny, kolejne płyty regularnie podbijały szczyty list przebojów, a wyświetlenia klipów na Youtube sięgają dziesiątek milionów. Nie przeszkadza to jednak Japończykom tworzyć wysokiej jakości pop rocka, który nie kłania się modom i wymaganiom wytwórni płytowych.

Shiho Ochi nigdy nie ukrywała swojej miłości do Janis Joplin. Co więcej, Superfly przed wydaniem swojego debiutu przez kilka lat było w zasadzie grupą stricte bluesową, zresztą do dzisiaj pobrzmiewa to w ich twórczości. Japończycy wychowali się na The Rolling Stones i innych grupach nowej brytyjskiej fali i mimo grania popu nie porzucili w całości tych inspiracji. Energiczne, pobudzające utwory przeplatają sentymentalnymi balladami, ale wszystko w granicach dobrego smaku i rockowej estetyki.

Płytę otwiera najlepszy utwór zestawienia - żywiołowe "Hi-Five" uprawniające do stwierdzenia, że Superfly to japońskie Roxette. Podobną energię wykazują jeszcze rockandrollowe "Ain't No Crybaby" i trochę prostackie "Uso To Romance". Ambitną stronę zespołu słychać w filmowym wręcz "Ai Wo Komete Hanataba Wo" (druga perła albumu) i mocnej balladzie "I Remember". Pozostałe kompozycje to mniej lub bardziej udane mieszanki popu i rocka, z niezłymi "1969" (nieco w stylu Oasis), "Vancouver" i bardzo radiowym "Hello Hello".

Przykład Superfly pokazuje, że można wykonywać rozpoznawalny, ambitny pop bez odcinania się od gitarowej klasyki i inspiracji wywodzących się z początków współczesnej muzyki rockowej. Jasne, zespół nie gra jak brytyjscy mistrzowie lat siedemdziesiątych, ale w kompozycjach Japończyków pobrzmiewa gdzieś nostalgia za tymi czasami. Zdecydowanie polecam, "Superfly" to świetna, łatwa w odbiorze płyta na długi, smutny wieczór w domowym zaciszu.


Spis utworów:
  1. Hi-Five
  2. Manifesto
  3. 1969
  4. Ai Wo Komete Hanataba Wo
  5. Ain't No Crybaby
  6. Oh My Precious Time
  7. Vancouver
  8. I Spy I Spy
  9. Uso To Romance
  10. Ai To Kansha
  11. Hello Hello
  12. Last Love Song
  13. I Remember

czwartek, 28 stycznia 2016

Ulfuls - Born To Be Wai Wai (2015)

W pewnych kręgach o bardzo specyficznym guście, grupa Ulfuls posiada status kultowy. Japończycy w ciągu ostatnich dwudziestu czterech lat nagrali trzynaście albumów studyjnych, każdy wypełniony bo brzegi energicznym, tanecznym rockiem, który nie ma nic wspólnego z popową papką serwowaną przez media na cały świecie. "Born To Be Wai Wai" jest taki sam, jak cała dyskografia zespołu - wesoły, żywiołowy, bez grama smutku i nudy.

Ulfuls mieszają style lepiej od najnowszych modeli sokowirówek. Jazz, funk, blues, rock n' roll, swing - mogę tak wymieniać jeszcze długo. Charakteryzują się skocznymi, akordowymi partiami gitar i miękkim, przyjemnym dla ucha zaśpiewem. Gdyby nie element rockowy, graliby najlepszy pop, jakiego słuchałem od czasów Michaela Jacksona. Klawisze, perkusja, bas - wszystko to tworzy pulsujący rytm, na który nakładane są gitarowe melodie z najwyższej półki.

Dwa pierwsze utwory ("Born To Be Wai Wai", "Rockin 50 Kata Bugiugikkuri Koshi") mocno osadzone są w tanecznym funku, dzięki czemu szybko dorobiły się teledysków. Dalej jest kiepskie "Cheerleader", które w parze z miałkim "Ai Sureba" tworzy najsłabsze momenty albumu. Świetnie prezentują się za to bluesrockowe hiciory - trochę nowofalowy "Clutter", rozbujane "Tic Time" i zbudowane na fortepianowej melodii "Ulful Shuffle". Całość uzupełnia przyjemna ballada (jak na standardy grupy) "Suteki Da Ne" oraz alternatywna bomba - singlowe "Sporty Party".

Płyta Japończyków pełna jest smaczków i smakowitości, których tak bardzo poszukuję w azjatyckiej muzyce. "Born To Be Wai Wai" to symbol niezmienności zespołu, od ponad dwudziestu lat tworzącego w tej samej, ożywczej stylistyce. Każdy utwór jest wyjątkowy, każdy (nawet te najsłabsze) wart zapamiętania. To pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów solidnego, rockowego grania bez zbędnych podziałów na muzyczne podklasy i gatunki.


Spis utworów:
  1. Born To Be Wai Wai
  2. Rockin 50 Kata Bugiugikkuri Koshi
  3. Cheerleader
  4. Clutter
  5. Tic Time
  6. Sporty Party
  7. Tekuteku
  8. Suteki Da Ne
  9. Ai Sureba
  10. Ulful Shuffle

wtorek, 26 stycznia 2016

Funny Company - Funny Company (1972)

Funny Company to jedna z wielu kapel przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, które zabłysły w Japonii na chwilę i szybko odeszły w zapomnienie. Grupa nagrała dwie płyty, obie utrzymane w tym samym, bluesrockowym stylu. Co interesujące, zespół praktycznie w ogóle nie eksperymentował - tworzył solidną, chwytliwą mieszankę rocka z bluesem bez żadnej domieszki psychodelii i progresji, tak charakterystycznych dla tych czasów.

Debiut Funny Company o tej samej nazwie to dziesięć gitarowych hitów. Muzyka tworzona przez Japończyków nie odbiegała od standardów brytyjskiej, bluesowej inwazji, ale posiadała serce i charakter, często w znikomych ilościach występujące u pozostałych, odtwórczych przedstawicieli tego nurtu w Kraju Kwitnącej Wiśni. Standardowy gitarowo-perkusyjny zestaw uzupełniali jedynie o partie klawiszy.

Kompozycje zazwyczaj zbliżone są do jednego z dwóch biegunów blues-rock. Muzyka Roberta Johnsona rozbrzmiewa przede wszystkim w "Bokumo Sonouchi", "Sweet Home Osaka" (refren!) i "Tsumetai Hitoni Sasageru". Bardziej rockowe oblicze zespół pokazuje natomiast w kapitalnym "Mahó No Kitai", utrzymanym w stylu rocka improwizowanego "Taikutsuwa Abukuni Natte", nieco punkowym "Muimina Sekai" i rockandrollowym "Kanojowa Matteiru". Największymi perłami na płycie są jednak wolniejsze, wręcz southernrockowe "Gogo Ichiji Chotto Sugi" oraz "Aru Onna".

"Funny Company" to jeden z tych albumów, które pokazały, że Japończycy w latach siedemdziesiątych nie mieli żadnych kompleksów. Podobnie jak Happy End, FC oparli się modzie na śpiewanie po angielsku, co nie przełożyło się jednak na ich komercyjny sukces. Płyta sprostała moim wysokim, bluesrockowym oczekiwaniom i stanowi jeden z najjaśniejszych muzycznych punktów tego okresu w Nipponie.


Spis utworów:
  1. Mahó No Kitai
  2. Taikutsuwa Abukuni Natte
  3. Bokumo Sonouchi
  4. Ima Kokoni Bokuwa Iru
  5. Sweet Home Osaka
  6. Muimina Sekai
  7. Gogo Ichiji Chotto Sugi
  8. Tsumetai Hitoni Sasageru
  9. Kanojowa Matteiru
  10. Aru Onna

sobota, 23 stycznia 2016

The Savoy Truffle - To The Higher Ground (1998)

Jednym z najbardziej charakterystycznych podgatunków rocka, choć niezmiernie trudnym w zdefiniowaniu, jest southern rock. Mieszanka bluesa, rock n' rolla, soulu i country powstała w latach sześćdziesiątych i szybko stworzyła własny panteon gwiazd, z The Allman Brothers Band, Lynyrd Skynyrd i The Marshall Tucker Band na czele. Współcześnie styl ten wykorzystują kapele z całego świata (przykładowo, w Polsce - Dżem, w Australii - Dirty York, a Hiszpani - 69 Revoluciones). W Japonii niekwestionowanymi królami southern rocka jest nieistniejąca już grupa The Savoy Truffle.

Na swoim debiucie zespół nie wykształcił jeszcze tak charakterystycznego, południowego brzmienia, z którego znany był w późniejszym etapie kariery. "To The Higher Ground" to płyta mieszająca blues, southern i swamp rocka, bazująca na gitarowych riffach i rozbudowanych, elektryzujących solówkach. Zarówno tytuły, jak i teksty piosenek są w całości po angielsku, co zresztą umożliwiło Japończykom wybicie się na scenie amerykańskiej i odbycie kilku ogromnych tras koncertowych.

Płytę otwiera utrzymany w klasycznym southernowym stylu "Gettin Closer", poprzeplatany melodiami granymi przy użyciu techniki slide. Podobny klimat prezentuje jeszcze tytułowe "To The Higher Ground" (akustyk!), żywiołowe "Oh Heaven" i świetna power ballada "Blue Bird". Pozostałe kawałki to smakowita mieszanka bagiennego rocka ("Give Me Temptation"), energicznego bluesa ("Nothing At All") i lekko swingujących rytmów ("Sanctuary").

Twórczość i sukces The Savoy Truffle pokazują, że dla japońskiej sceny muzycznej nie ma barier, których nie jest w stanie przekroczyć. Zaadaptowanie i przerobienie na własną modłę tak hermetycznego stylu jak southern rock było nie lada wyzwaniem, któremu mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni sprostali bezapelacyjnie. "To The Higher Ground" to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika bluesa, a blues/southern rocka w szczególności.


Spis utworów:
  1. Getting Closer
  2. Nothing At All
  3. Give Me Temptation
  4. Sanctuary
  5. To The Higher Ground
  6. Oh Heaven
  7. Got A Bad Feeling
  8. Blue Bird

niedziela, 17 stycznia 2016

The Foglands - Hats Off Blues (2014)

Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że dalekie rubieże promowanej w mediach muzyki popularnej są dużo ciekawsze niż jej centrum. W czasach prostackiej klasyfikacji gatunkowej zespoły, które trudno zaszufladkować, mają zdecydowanie pod górkę, choć to one powinny mieć wsparcie finansowe i medialne wielkich wytwórni płytowych. Do takich właśnie grup należy powstałe w 2012 r. The Foglands.

Styl Japończyków osadzonych jest w estetyce garażowego rocka, choć mocno odbiegają od kierunku wyznaczonego przez Franz Ferdinand, Arctic Monkeys czy The Libertines. Raczej bliżej im do mieszanki indie z urban folkiem, ale potrafią wyjść także całkowicie poza ustalone ramy i zagrać np. prawie klasycznego bluesa. Ciepły wokal Harunobu Kurosawy w połączeniu z solidnym technicznym przygotowaniem So Ohashiego (bębny) i Hiroto Tsujiego (gitara) sprawiają, że The Foglands to coś więcej niż kolejny garażowy zespół indie z Japonii.

Album otwiera zabarwione jazzowy posmakiem "Caricature", wykorzystujące chwytliwą, fortepianową melodię jako trzon utworu. Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości co do urbanfolkowych zapatrywań zespołu, rozwiewa je "Limelights Cast Your Shadow", z energiczną sekcją rytmiczną i połamanymi partiami melodii. Największą perłą na płycie jest zdecydowanie utwór tytułowy, "Hats Off Blues", który zawiera w sobie, oprócz muzyki Roberta Johnsona, także dalekie echa klasycznego rock n' rolla. "Don't Go That Way" i "Backward Pawn Blues" z kolei pokazują indie-garażową stronę grupy, zwłaszcza ostatni kawałek brzmi jakby żywcem wyjęty z najlepszych czasów brytyjskiej nowej fali.

Kto wie, ile jeszcze alternatywnych pereł pokroju The Foglands czeka w Japonii na odkrycie i szansę na swoje medialne pięć minut? Panowie grają muzykę ambitną i łatwą w odbiorze, co wbrew pozorom nie jest wcale takie łatwe. "Hats Off Blues" to przykład eklektycznego podejścia do łączenia tradycji z nowoczesnością - świeżego podejścia na zakurzonej, ospałej scenie muzyki popularnej. Zdecydowanie warto!
 

Spis utworów:
  1. Caricature
  2. Limelights Cast Your Shadow
  3. Hats Off Blues
  4. Don’t Go That Way
  5. Backward Pawn Blues

czwartek, 7 stycznia 2016

Ippei Maeda - Demonstration (2015)

Singer-songwriter, choć jest określeniem muzyka, stanowi także nieprzetłumaczalny na język polski gatunek, plasujący się pomiędzy soft rockiem, folkiem i akustycznym popem. Najbardziej znanymi przedstawicielami tej muzyki na świecie są Bob Dylan, Joni Mitchell, Van Morrison, Neil Young, Leonard Cohen - długo by wymieniać. Swoich herosów zaangażowanej gitary akustycznej ma także Japonia, czego przykładem jest utalentowany Ippei Maeda.

Najnowsze wydawnictwo Japończyka, "Demonstration", to zbiór sześciu folkrockowych pieśni zbudowanych na prostych, gitarowych melodiach. Czasem tło utworu uzupełniają fortepian lub perkusja, ale zasadniczo, jak na reguły rządzące gatunkiem przystało, pierwszą rolę gra zawsze akustyk. Świetnie wypada wokal Maedy - ciepły, lekko zachrypnięty, nadający całości poetyckiego wydźwięku. Gdyby nie dobra, czysta produkcja płyty, można by pomyśleć, że to wydawnictwo z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

Głównym zarzutem w stosunku do albumu gitarzysty jest jego jednostajność. Każdy z zaprezentowanych na "Demonstration" utworów sam w sobie jest uroczy, jednak serwowane pod rząd w pewnym momencie zaczynają nudzić. Wszystkie kompozycje są niezłe, ale "Mama's recipe", "Circut" i "That's Fine", z uwagi na rozszerzone instrumentarium oraz zróżnicowany układ kompozycyjny, prezentują się najlepiej.

"Demonstration" to jedna z tych płyt, o których pamięć w głowie nie zostaje na długo, ale które pozwalają zachować w niej autora. Ippei Maeda ma ogromny talent do pisania prostych, chwytliwych protest songów (abstrahując od warstwy lirycznej), co dzisiaj zdarza się niestety coraz rzadziej. Zdecydowanie polecam, nie tylko fanom Dylana i spółki.


Spis utworów:
  1. It's Short, but Love Song
  2. A Dad and Mama Quarreled
  3. Mama's Recipe
  4. Circuit
  5. That's Fine
  6. Candy

wtorek, 5 stycznia 2016

Hirofumi Asaba - Easy Like (2015)

Pewnie czytelnicy tego bloga zdążyli już zauważyć, że z jazzem raczej nie jest mi po drodze. Nie mówię tutaj o jakichś bardziej awangardowych podgatunkach - nawet tak, wydawałoby się, przystępne rodzaje jazzu jak bebop czy swing sprawiają mi trudności. Zawsze jednak kochałem bluesa - wystarczy więc, że ktoś wymiesza je razem, a prawdopodobnie z automatu przykuje moją uwagę i sprawi, że przysiądę do jego muzyki na dłużej. To właśnie uczynił Hirofumi Asaba ze swoim pierwszym solowym albumem - "Easy Like".

Zazdroszczę Japończykowi - jest tylko trzy lata starszy ode mnie, a nie dość, że z gitarą zwiedził połowę świata, to naprawdę dobrze nauczył się na niej grać. Choć poruszał się w wielu innych gatunkach (punk, rock n' roll, rockabilly, reggae), to właśnie jazz i blues sprawiają mu największą radość, co słychać na płycie. "Easy Like" to oszczędne, by nie powiedzieć ascetyczne wydawnictwo, pełne jazzowego ciepła i bluesowego luzu.

Co prawda na albumie zdarzają się połamańce, przez które nie cierpię jazzu ("North of the Border", "Give Me the Simple Life", "Meant to Me"), ale nie są siłą przeważającą. Obok nich występują prawie czyste bluesy (znakomite "Jumpin' Asaba Blues" i tytułowe "Easy Like"), smakowite mieszanki z innymi gatunkami (rockabilly w "Mean to Me", rock n' roll w "Blues for the Poll Winners") i najprawdziwsze, instrumentalne ballady ("Angel Eyes" i świetne, emocjonalne "A Night at the Soultrane"). Wszystko okraszone solowymi popisami Asaby lub sekcji dętej.

To przyjemna, raczej radosna płyta dojrzałego, choć nieposuniętego w latach muzyka. "Easy Like" świadczy o niesamowitym potencjale kompozycyjnym Asaby, który ma szansę wywindować go na światowe salony gitarowego jazzu. Nie tego awangardowego, eksperymentalnego, praktycznie niedającego się słuchać. Japończyk ma szansę dotrzeć z gatunkiem do ludzi, którzy zazwyczaj nie dają mu szansy. Takich jak ja.


Spis utworów:
  1. Jumpin' Asaba Blues
  2. Easy Like
  3. North of the Border
  4. Angel Eyes
  5. Crazy Rhythm
  6. Blues for the Poll Winners
  7. Mean to Me
  8. Willow Weep for Me
  9. Give Me the Simple Life
  10. You Are the One for Me
  11. A Night at the Soultrane

sobota, 2 stycznia 2016

Aikawa Nanase - R.U.O.K.?! (2005)

Japonia nie ustrzegła się jednej z największych plag współczesnej muzyki popularnej - zalewem miałkich, nieróżniących się od siebie wokalistek, których największym atutem jest ładna buzia i znajomości w branży. Czasami jednak nawet w tak przeżartym artystyczną korupcją światku zdarzają się poprockowe perły. W Polsce były to chociażby Edyta Bartosiewicz czy Ewelina Flinta, w Kraju Kwitnącej Wiśni natomiast - Aikawa Nanase.

Na "R.U.O.K.?!" wokalistka zgromadziła niesamowitą ekipę (także koncertową). Gitarami zajęli się Marty Friedman (Megadeth), Pata (X-Japan, P.A.F., Ra:IN) i Shin Murohime (The Mad Capsule Markets), basem Tadashi "Crazy Cool Joe" Matsumoto (Dead End), perskusją Shinya Yamada (Luna Sea), a klawiszami - D.I.E (Spread Beaver). Aż szkoda, że na płycie znalazło się tylko siedem utworów - taka armia muzycznych legend spokojnie powinna nagrać kilka albumów.

Dzieło Nanase to jedno z najbardziej rockowych wydawnictw w jej karierze. Płytę otwiera hardrockowe wręcz "Foolish 555" i energia taka, nie licząc power ballad "Red Wheel" i "Snowfall", utrzymywana jest już do końca. Nieco punkrockowe "R.U.O.K.?!" pokazuje, że wokalistka najlepiej czuje się właśnie w tego typu muzyce, co zresztą słychać w dosyć specyficznym sposobie artykulacji Japonki. "Fly To Rainbow Ray", "Rock Stars Stready" i "Everybody Goes" stanowią natomiast pole do popisu dla gitarzystów - aż dziw bierze, że w takim składzie się nie pozabijali przy piecach.

Aikawa Nanase jest wzorem do naśladowania dla wszystkich popowych gwiazdek, które szukają własnego stylu. Gdyby więcej wokalistów skupiło się na pracy z instrumentami i zespołem, a mniej uwagi poświęcało bywaniu na salonach i dopieszczaniu swojego wyglądu, może Japonia nie znajdowałaby się w tak tragicznym dołku, gdy chodzi o jakość promowanego tam popu. Ostatnimi laty wokalistka poszła niestety w stronę muzyki tanecznej, ale "R.U.O.K.?!" już na zawsze pozostanie przykładem tego, że można.


Spis utworów:
  1. Foolish 555
  2. R.U.O.K.?!
  3. Fly To Rainbow Ray
  4. Rock Stars Stready
  5. Red Wheel
  6. Snowfall
  7. Everybody Goes

piątek, 1 stycznia 2016

P.A.F. - Pat #0002 (1999)

Historia rock n' rolla (tutaj: w wersji hard) usiana jest przykładami złotego środka na stworzenie legendarnej, a przynajmniej znakomitej kapeli. Wystarczy wziąć charyzmatycznego wokalistę, posadzić go obok charyzmatycznego gitarzysty i w zasadzie spontaniczny samozapłon załatwi resztę. Rolling Stones, Black Sabbath, Led Zeppelin, Guns n' Roses, AC/DC - cały wieczór mógłbym wymieniać przykłady na słuszność tej tezy. Jej potwierdzeniem jest także moja ulubiona japońska formacja, P.A.F., i jej drugi album - "Pat #0002".

Stylistycznie płyta nie różni się od debiutu zespołu recenzowanego na łamach HB jakiś czas temu. Pata, znany przede wszystkim z X-Japan, oraz Nobuo "NoB" Yamada (Urugome, Grand Prix, Make Up, Daida Laida) ponownie wytworzyli niesamowitą, hardrockową chemię. Album pełen jest mięsistych riffów, obłędnych solówek i mieszanego, japońsko-angielskiego śpiewu. Całość nie brzmi może tak przebojowo jak "Patent Applied For" i w zasadzie brak tutaj odnośników do bluesa, ale to ciągle jeden z najlepszych rockowych albumów w historii Japonii.

Kompozycjami, które na tle standardowego stylu P.A.F. mocno się wyróżniają, są instrumentalne intro "Camel" i akustyczny "Burton + Willaman (Noisy Corner)" oraz przestrzenne, momentami niemal spacerockowe "Shadow On THe Hill And Faraway". Cała reszta piosenek, z kapitalnym "Eve", singlowym "Slapstick Life" i niepokojącym "Complex Illusion" na czele, to zestawienie klasycznych do bólu hardrockowych siekier. Co ciekawe, "Love Crisis" i "Street Crawler" są zapowiedzią jamowego stylu, który Pata wykorzystuje do dzisiaj w zespole Ra:IN.

Choć album w tym roku kończy siedemnaście lat, wciąż pozostaje wzorem nie tylko dla japońskiego, ale nawet amerykańskiego ciężkiego rocka. Idealnie wyważone przebojowość i gitarowy artyzm sprawiły, że "Pat #0002" do dzisiaj jest w stanie oczarować nie tylko zatwardziałych miłośników gatunku. Pozycja obowiązkowa dla fanów classic/hard/blues rocka z najwyższej półki.


Spis utworów:
  1. Camel
  2. Complex Illusion
  3. Mask
  4. Love Crisis
  5. Three Strikes Out!
  6. The Big Time
  7. Street Crawler
  8. Eve
  9. Can't You Hear Me?
  10. Slapstick Life
  11. Burton + Willaman (Noisy Corner)
  12. Shadow On The Hill And Faraway