poniedziałek, 30 listopada 2015

Grand Prix - Tears & Soul (1988)

Jeśli chodzi o przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, Japonia na polu melodyjnego hard rocka w niczym nie ustępowała reszcie świata. Gdy na listach przebojów królowali Bon Jovi i Guns n' Roses, w Kraju Kwitnącej Wiśni rozwijały się kariery takich kapel jak Grand Prix, które stworzyli byli członkowie formacji Make-Up. Gdyby śpiewali po angielsku, z pewnością zawojowaliby zachodnie listy przebojów.

Na swoim debiucie grupa zaprezentowała spójną stylistycznie mieszankę rock n' rolla, bluesa i hard rocka, tak charakterystyczną dla panującej wtedy mody. Często, z uwagi na wygląd muzyków, nazywaną hair metalem, choć z metalem nie miała wiele wspólnego. To solidne, gitarowe granie, skrzące się pomysłami, chwytliwymi melodiami i wpadającymi w ucho refrenami. Twórcy "Tears & Soul" nie próbowali udawać ambitnych eksperymentatorów, dzięki czemu zaprezentowali nam zbiór kapitalnych, imprezowych hitów.

Otwierający album "Rock'n'Roll Worker" początkowo odrzuca syntezatorami, ale chwilę później wprowadza klasyczny hardrockowy riff i panowie już na płycie nie zwalniają. "Dynamite Woman", "Tears & Soul" oraz "Grand Prix's Boogie" to murowane imprezowe petardy, z bujającymi refrenami i rozbudowanymi partiami solowymi. Z kolei charakterystyczną dla tego okresu estetykę power ballad grupa wykorzystuje w przydługawym "Never Lose Your Love" i dosyć miałkim "Weekend Lover". "Bodies" brzmi jak utwór żywcem wyciągnięty z którejś płyty Europe, a "Down" jak nieślubne dziecko Posion. Na uwagę zasługuje także "Mr. Loose Man", z jakiegoś powodu kojarzący mi się z Brucem Springsteenem.

"Tears & Soul" to kolejny przykład na to, że Japończycy w dziedzinie przesterowanego, gitarowego łojenia nie mieli się czego wstydzić. Pierwszy z czterech albumów zespołu sprawił, że Grand Prix na stałe wpisali się do annałów japońskiego rocka, zajmując miejsce na jednej stylistycznej półce z P.A.F., B'z, Make-Up, Grand Slam czy Action!.


Spis utworów:
  1. Rock’N Roll Worker
  2. Dynamite Woman
  3. Tears & Soul
  4. Never Lose Your Love
  5. Weekend Lover
  6. Bodies
  7. Mr.Loose Man
  8. Secret Hurricane
  9. Down
  10. Grand Prix’s Boogie

niedziela, 29 listopada 2015

Happy End - Happy End (1970)

Recenzja drugiego albumu japońskich gigantów folk rocka, grupy Happy End, zapoczątkowała tego bloga. Od jednego z ich utworów zaczerpnąłem także nazwę, co jednoznacznie wskazuje na mój stosunek do Haruomiego Hosono i spółki. Wydany w 1970 r. "Happy End" był swoistym przełomem na rodzącej się w bólach japońskiej scenie psychodelicznego rocka. Zaśpiewany w całości po japońsku, muzycznie w niczym nie ustępujący zachodnim wydawnictwom, do dzisiaj jest przykładem tego, że gitarowe życie lat siedemdziesiątych nie kończyło się na Wielkiej Brytanii i USA.

Stylistycznie "Happy End" niewiele różni się od "Kazemachi Roman". Grupa na obu płytach prezentuje spójną mieszankę rocka, folku, psychodelii i bluesa (choć tego ostatniego zdecydowanie brakuje na debiucie). Kompozycje, nawet gdy oparte na soczystych riffach, utrzymane są w spokojnym tempie - to zdecydowanie album bardziej do słuchania, niż tańczenia. Wbrew pierwszemu wrażeniu nie jest jednak nudny lub jednostajny, o co bardzo łatwo na wydawnictwach wykorzystujących folkową stylistykę.

Otwierający album "Haruyo Koi" to najbardziej gitarowy utwór na płycie - pełen przesterowanych riffów i rozbrzmiewających w tle solówek. Grupa bardzo dobrze radzi sobie z kompozycjami wykorzystującymi gitarę akustyczną, czego przykładem są kapitalna "Asa", folkrockowy hymn "Happy End" i żywcem wyjęte ze ścieżki dźwiękowej jakiegoś filmu "Zoku Happppy Eeeend", będące w zasadzie kontynuacją poprzedniego utworu. Choć nastrój albumu utrzymany jest w spokojniejszej tonacji, przejawy energii pojawiają się w nawiązującym do stylistyki indie "Shin Shin Shin", zadziornym "Kataki—Thanatos o Sōkiseyo!" i klasycznie rockowym "Ayakashi no Dōbutsuen".

Happy End swoim debiutem udowodnili, że w latach rockowego boomu można było grać muzykę na światowym poziomie, bez wyrzekania się rodzimych wpływów. Album ten nie jest może arcydziełem, ale z pewnością bije na głowę większość zachodnich płyt z początku lat siedemdziesiątych, które nie były w stanie wykreować nawet namiastki własnego stylu. To pozycja obowiązkowa dla każdego fana klasycznego rocka, psychodelii i gitarowego folku.



Spis utworów:
  1. Haruyo Koi
  2. Kakurenbo
  3. Shin Shin Shin
  4. Tobenai Sora
  5. Kataki—Thanatos o Sōkiseyo!
  6. Ayakashi no Dōbutsuen
  7. Juuni Gatsu no Ame no hi
  8. Ira Ira
  9. Asa
  10. Happy End
  11. Zoku Happppy Eeeend

sobota, 28 listopada 2015

Meister - I Met The Music (2004)

Meistera, podobnie jak wiele innych współczesnych zespołów japońskich, poznałem dzięki ścieżce dźwiękowej do anime "Beck". Trudno zresztą przejść obojętnie obok grupy, której utwór został wykorzystany jako ending tej świetnej animacji. Meister to, de facto, solowy projekt byłego już gitarzysty The Brilliant Green - Ryo Matsui. Na "I Met The Music" zaprezentował cały przekrój swoich muzycznych możliwości.

Choć generalnie albumowi można przylepić łatkę alternatywnego rocka, tak trywialne uproszczenie byłoby dla niego krzywdzące. Matsui do współpracy przy płycie zaprosił szereg muzycznych osobliwości (Marka Gardenera, Loza Colberta czy Mandę Rin, a to i tak nie wszyscy!), co tylko wzmocniło i tak szeroki już wachlarz stylów, w jakich porusza się muzyk. Od ciężkiego rocka, przez shoegaze aż po elektro pop - "I Met The Music" jest historią muzycznej działalności gitarzysty i jego macierzystej formacji.

Najlepsze utwory na płycie to zdecydowanie "My World Down" (wspomniany już ending z "Becka"), ascetyczne "I Call You Love" (także z tego anime), imprezowe "Jealousy" i na wskroś gitarowe "Maestro". Muzykom zdecydowanie nie służy za to mariaż z elektroniką, czego przykładem są kiepskie "Orange" oraz "Freedom". Lepiej radzą sobie w stylistyce stricte rockowej, co słychać w niezłych "Red Leaves", "It's My Life" i "Dignity".

Podobnie jak w przypadku płyt The Brilliant Green, "I Met The Music" jest wybuchową mieszanką gatunków, nastrojów i muzycznych inspiracji. To jeden z tych albumów, których nie można słuchać w tle - tylko całkowicie skupiając na nim swoją uwagę odkryjemy wszystkie smaczki, jakie przygotował Ryo Matsui. Polecam gorąco, zwłaszcza miłośnikom rockowej alternatywy.



Spis utworów:
  1. Be Love
  2. Dignity
  3. I Call You Love
  4. I Want You To Show Me
  5. It's My Life
  6. My World Down
  7. Freedom
  8. Jealousy
  9. Whidbey
  10. Maestro
  11. Red Leaves
  12. Kind Of Cold
  13. Morning Sun
  14. Orange

wtorek, 24 listopada 2015

Seatbelts - Cowboy Bebop (1998)

Są takie płyty, które zmieniają życie. Może nie od razu i w niewielkim stopniu, ale po latach dostrzegamy wpływ, jaki na nas wywarły. Moje szczególne albumy to "Jagged Little Pill" Alanis Morissette, "Back in Black" AC/DC i cała ścieżka dźwiękowa do "Cowboy'a Bebopa". Yoko Kanno na potrzeby tej animowanej produkcji zebrała fantastycznych muzyków i stworzyła soundtrack, który broni się sam. Zresztą, Seatbelts to chyba jedyny przykład składu stworzonego na potrzeby anime, który dawał regularne koncerty.

Japonka znana jest z tego, że w nieprzewidywalny sposób łączy najróżniejsze muzyczne gatunki. Jak sugeruje nazwa, w "Cowboy'u" skupiła się na jazzie, choć często porzuca go na rzecz bluesa, folku, rocka, a nawet metalu. Indywidualne umiejętności muzyków Seatbelts sprawiają, że z technicznego punktu widzenia utwory są dosyć mocno rozbudowane i zaawansowane, a na koncertach przeradzają się w prawdziwie kosmiczne jam session.

"Cowboy Bebop" to album głównie jazzowy, o czym świadczy znane chyba wszystkim miłośnikom oldschoolowych anime "Tank!", a także żywiołowe "Rush", nieprzewidywalne "Bad Dog No Biscuits", przywodzący na myśl Różową Panterę "Cat Blues", połamane "Piano Black", dosyć jednostajne "Pot City" czy wyjątkowo taneczne "Too Good Too Bad". W stronę bluesa grupa podróżuje przy "Spokey Dokey" (mój faworyt!), "Digging My Potato" oraz "The Egg and I", w stronę folku w "Space Lion" i "Felt Tip Pen", a popu - "Car 24". Całość uzupełnia nawiązujące do muzyki klasycznej "Waltz of Zizi" oraz największy hit albumu - śpiewane przez Steve'a Conte "Rain".

Choć Seatbelts posiadają w dorobku lepsze płyty niż pierwszy "Cowboy Bebop", już tutaj pokazali swoje kompozycyjno-instrumentalne mistrzostwo. Album jest różnorodny, w stylistyce rzadko wykorzystywanej podczas tworzenia ścieżek dźwiękowych do anime. Elektryzująca mieszanka jazzu, bluesa, rocka i folku po pierwszym przesłuchaniu pozostaje już z człowiekiem na zawsze. Słuchacie tylko na własną odpowiedzialność!


Spis utworów:
  1. Tank!
  2. Rush
  3. Spokey Dokey
  4. Bad Dog No Biscuits
  5. Cat Blues
  6. Cosmos
  7. Space Lion
  8. Waltz for Zizi
  9. Piano Black
  10. Pot City
  11. Too Good Too Bad
  12. Car24
  13. The Egg And I
  14. Felt Tip Pen
  15. Rain
  16. Digging My Potato
  17. Memory

poniedziałek, 23 listopada 2015

P.A.F. - Patent Applied For (1998)

Ze wszystkich solowych dokonań Paty, gitarzysty X-Japan, projekt P.A.F. jest chyba najmniej znany, co uważam za ogromną dziejową niesprawiedliwość. Debiut grupy, która wydała jedynie dwa albumy studyjne i jeden koncertowy, to ścisła czołówka japońskiego rocka wszech czasów. Niestety, "Patent Applied For" można nabyć już tylko na podejrzanych aukcjach na Amazonie - jeśli jednak jakimś cudem będziecie mieli taką możliwość (albo zgłosicie się do mnie, to pożyczę), nie wahajcie się ani chwili!

Styl zespołu, nie licząc lekkich heavymetalowych ciągot, oparty jest w całości na mięsistym, gitarowym hard rocku. Riffy są potężne, przestery dają po uszach, solówki topią twarze, a tętno momentalnie synchronizuje się z sekcją rytmiczną. Taki właśnie jest ten album - nie odkrywa absolutnie niczego nowego, ale najlepiej jak tylko można wykorzystuje sprawdzone kompozycyjne pomysły.

Płytę otwierają dwie petardy, zahaczające o wspominany już metal - "Love & Fate" oraz "Mr. Bomb". Następna w kolejce jest rasowa power ballada "I'm So Blah", której nie powstydziliby się tytani lat dziewięćdziesiątych. Podobnie zresztą jak utrzymanych w takiej samej stylistyce "Forever Young" oraz trochę britpopowego "Bohemian Goes to Urban City". To jednak tylko wyjątki od hardrockowych siekier - wyróżniającego się znakomitym żeńskim wokalem "Dyna-Mighty Rock'n'roller", rozbujanych "Wolf" i "Crazy Rhapsody" czy "Hard On Me", które w niczym nie ustępuje klasykom pokroju "All Right Now" grupy Free. W zasadzie tylko "Charminar Mild", instrumentalne dziwadełko, psuje trochę odbiór albumu.

"Patent Applied For" to w tym momencie moja trzecia ulubiona japońska płyta - zaraz za "Kazemachi Roman" Happy End i soundtrackiem z Cowboy'a Bebopa. Na swoim debiucie P.A.F. zawarli wszystko to, czego oczekuję od muzyki rockowej - przebojowości, wpadających w ucho melodii, idealnie dopracowanych solówek, łatwych do zapamiętania refrenów. Swoim wydawnictwem Japończycy spokojnie mogliby konkurować z Guns n' Roses czy Def Leppard za ich najlepszych lat. Kto wie, ile jeszcze takich perełek czeka na odkrycie w Kraju Kwitnącej Wiśni?


Spis utworów:
  1. Love & Fake
  2. Mr. Bomb
  3. I'm So Blah
  4. Dyna-Mighty Rock'N'Roller
  5. Wolf
  6. Charminar Mild
  7. Break Down
  8. Forever Young
  9. Hard On Me
  10. Bohemian Goes To Urban City
  11. Crazy Rhapsody

sobota, 21 listopada 2015

B'z - Epic Day (2015)

Choć lubię najróżniejsze gatunki muzyczne, od wielu lat najbardziej przemawia do mnie mieszanka hard rocka i bluesa. Styl, który szczyty popularności okupował od lat siedemdziesiątych do początku dziewięćdziesiątych, ciągle praktykowany jest przez kapele na całym globie, ale jest to zaledwie mgliste wspomnienie dawnej świetności. Tym bardziej cieszy mnie, że właśnie hard rocka gra jeden z najlepiej sprzedających się zespołów w Japonii i na świecie - B'z.

"Epic Day", dziewiętnasty studyjny album w dorobku rockowego duetu, jest potwierdzeniem nieprzerwanej, znakomitej formy zespołu. Panowie łączą mięsiste, gitarowe riffy z chwytliwymi melodiami i wpadającymi w ucho refrenami. Nie pozwalają dyktować obecnie obowiązującym trendom kierunku, w jakim mają zmierzać ze swoją twórczością. Dziesięć znajdujących się na płycie utworów to bezpretensjonalne grzanie, całkowicie różne od tego, co obecnie znajduje się w muzycznym mainstreamie.

Przykładem hardrockowego kunsztu B'z są otwierające album "Las Vegas", dopracowane do gitarowej perfekcji "Uchouten", taneczne "No Excuse" i moje ulubione, zaskakujące "Man of the Match". Japończycy są także wierni powerballadowej stylistyce, która objawia się w znakomitych "Exit to the Sun", "Amarinimo" oraz "Kimi wo Kinishinai Hi Nado". Tak naprawdę, jedynie space'owe "Black Coffee" i ckliwe "Classmate" stanowią słabe momenty albumu.

Niepodważalne umiejętności wokalne Koshiego Inaby oraz gitarowe szaleństwo Takahiro Matsumoto sprawiają, że "Epic Day" znajduje się póki co w moim TOP 5 najlepszych albumów 2015 r. Wpadające w ucho (i zostające w pamięci!) melodie, świetne solówki, masa niespodziewanych, hardrockowych pomysłów - to wszystko można znaleźć na tym albumie. Polecam nie tylko sekciarskim fanom klasycznego rocka.


Spis utworów:
  1. Las Vegas
  2. Uchōten
  3. Exit to the Sun
  4. No Excuse
  5. Amarinimo
  6. Epic Day
  7. Classmate
  8. Black Coffee
  9. Kimi wo Kinishinai Hi Nado
  10. Man of the Match

środa, 18 listopada 2015

Nicotine - In Punk We Trust (2009)

Niestety, swoją największą popularność kalifornijski punk rock ma już w Polsce za sobą. Grupy w stylu Good Charlotte (przed zmianą w gotów), Blink 182, Sum 41 czy Offspring brylowały w mediach niecałą dekadę temu - teraz pozostało po nich tylko wspomnienie i całkiem liczne grono niszowych naśladowców (w tym moje niedawne odkrycie, świetne Pull The Wire). Trochę inaczej rzecz wygląda w Japonii, gdzie zasłużone formacje do dzisiaj zapełniają sale koncertowe po brzegi. Jedną z największych gwiazd japońskiego, kalifornijskiego punk rocka jest grupa Nicotine - z czternastoma albumami i całkiem dużym sukcesem w USA nie muszą już niczego udowadniać, choć robię to bezustannie.

Zespół często porównywany jest z amerykańską formacją NOFX, łączącą punk rocka ze ska i reggae. Faktycznie, Nicotine podobnie jak ich koledzy zza oceanu nie koncentruje się wyłącznie na gitarowym łupaniu, urozmaicając swoje kompozycje o skoczne rytmy, łagodne melodie i nagłe zmiany tempa. Japończycy rzadziej jednak odchodzą od stricte punkowej stylistyki, przez co do dzisiaj, po dziewiętnastu latach od wydania pierwszej płyty, wciąż brzmią świeżo i bezpretensjonalnie.

"In Punk We Trust" należy do najbardziej punkrockowych albumów Nicotine. Dziewiętnaście znajdujących się na płycie utworów można podzielić na trzy grupy - grzejące, gitarowe siekiery (otwierający "Punker Shot", "Where Is My Shoes", "No Respect" i "Hybrid"); spokojniejsze, melodyjne przyśpiewki ("Don't Dump the Music", "Master A Go-Go") i klasycznie kalifornijskie, punkowe hymny (cała reszta, na czele z kapitalnym "Punk Rock Johnny", wpadającym w ucho "Saturday Night" i rozbujanym "Campus").

Recenzowany album nie należy do największych osiągnięć gatunku, nie zdobył też (i pewnie już nie zdobędzie) szczytów list przebojów. To solidne, gitarowe łupanie, pełne energii, radości z gry i swobodnego podejścia do warstwy lirycznej. Płyta w sam raz na długą trasę samochodem, albo imprezę w gronie znajomych (choć może nie radykalnych metalowców, wiecie o czym mówię).

Spis utworów:
  1. Punker Shot
  2. Saturday Night
  3. Campus
  4. C'est La Vie
  5. Dr. Martens
  6. Where Is My Shoes
  7. Bad Fortune-On The Highway
  8. Crazy Claimers
  9. Don't Dump Your Music
  10. No Respect
  11. Mr. K
  12. LA
  13. Master A Go-Go
  14. Eventide
  15. My Sweet Old Dayz
  16. Hybrid
  17. Holiday 
  18. Punk Rock Johnny
  19. Japanese Wantons

poniedziałek, 16 listopada 2015

Toshi - Mission (1994)

Przy okazji recenzowania debiutanckiego albumu Paty zauważyłem, że solowe dokonania członków X-Japan są dużo lepsze, niż płyty ich macierzystej formacji. Toshi, wokalista japońskiej legendy, także wpisuje się w tę prawidłowość - jego wydawnictwa stanowią skrzącą się pomysłami mieszankę metalu, rocka i ckliwej ballady. "Mission", drugi album w solowym dorobku artysty, należy do jego najlepszych płyt. Co ciekawe, powstał na długo przed pożegnaniem Toshiego z X-Japan.

Jeśli chodzi o muzyczny dorobek, wokalista na tle swoich kolegów z zespołu prezentuje się wyjątkowo okazale. Samych długogrających albumów naliczyłem czternaście, a to przecież tylko mały kawałek jego dyskografii. Przez prawie czterdzieści lat muzycznej aktywności Toshi zwiedził wszystkie chyba gatunki gitarowego grania, a "Mission" przypada na najlepszy dla niego okres. To płyta nierówna, poruszająca się w całkowicie różnych stylistykach, a mimo to fascynująca. Zupełnie inna od miałkiej sieczki, którą słychać chociażby na wydanym dwa lata temu "Cherry Blossom".

Pozostałości heavymetalowego stylu X-Japan słychać w otwierających album "Rusty Eyes" i "Lady", a także motorycznym "Chase of Times". Swoją łagodniejszą stronę muzyk pokazuje w barokowej balladzie "Bless You", klasycznie powerballadowym "Heart of the Back" i osobistym, sentymentalnym "Moonstone". Co jednak dla mnie najważniejsze, na albumie pojawiają się także hardrockowe perełki - bardzo zachodnie "Looming", riffowe "Get-up-and-go" i mój zdecydowany faworyt - zmuszające do tańca "Love Dynamics". Całość zestawienia uzupełnia latynoskie "Intermission" oraz wahające się między soft i hard rockiem "Always".

Z czasem styl Toshiego ulegał degradacji, zmierzając niepokojąco szybko w stronę przyjemnych dla ucha, radiowych pseudoballadek. "Mission" znajduje się jednak w zupełnie innej lidze - to przemyślany, różnorodny album pełen pasji, nagrany z zachowaniem najwyższych rockowych standardów. Chwytliwe melodie, świetne riffy, chórki, wpadające w ucho solówki - na tej płycie jest wszystko, czego potrzebuje miłośnik rocka sprzed dwudziestu, trzydziestu lat.


Spis utworów:
  1. Rusty Eyes
  2. Lady
  3. Bless You
  4. Chase Of Times
  5. Get-up-and-go
  6. Heart Of The Back
  7. Always
  8. Intermission
  9. Love Dynamics
  10. Looming
  11. Moonstone

sobota, 14 listopada 2015

Zadkiel - Hell's Bomber (1986)

Ostatni muzyczny tydzień był wyjątkowo smutny dla fanów grupy Motörhead. Po długiej chorobie zmarł były perkusista zespołu, Phil "Philthy Animal" Taylor, który brał udział w nagraniach największych przebojów macierzystej formacji, z "Ace of Spades" na czele. Żeby uczcić jego pamięć postanowiłem przedstawić Wam epkę dawno zapomnianej japońskiej grupy Zadkiel, która bez problemu mogłaby uchodzić za mroczniejszego brata Lemmy'ego i spółki.

Styl zespołu krąży wokół trash/heavy metalu, choć momentami ociera się także o black metal. Fascynacja tym ostatnim szybko jednak zniknęła, gdy muzycy po rozpadzie Zadkiela założyli trashowe Doom. Cztery niezbyt długie utwory znajdujące się na epce dobrze pokazują, na jakim etapie była japońska scena metalowa w połowie lat osiemdziesiątych - świetne pomysły i umiejętności techniczne sprawiały, że muzyka Japończyków brzmiała świeżo. Niestety, nasi wschodni bracia ciągle próbowali oswoić się z zachodnią, metalową stylistyką, co chyba nigdy całkowicie im się nie udało.

Otwierający zestawienie "Miss Satan" spokojnie mógłby wyjść spod ręki panów z Motörhead, gdyby akurat mieli gorszy dzień i chcieli mocniej niż zwykle wykrzyczeć swoją złość na wszystko dookoła. Energetyzująca sekcja rytmiczna, mocne solówki i zachrypnięty, przepity głos - "Miss Satan" to z pewnością najlepszy utwór na płycie. "Head Raver" i tytułowy "Hell's Bomber" idą już w stronę klasycznego trash metalu, co przejawia się jeszcze bardziej szaloną galopadą w głośnikach. Riffowe "No, It Isn't" trochę zwalnia, ale to wciąż heavymetalowa petarda.

Wielka szkoda, że Zadkiel rozpadł się tak szybko. Chętnie zobaczyłbym, w jakim kierunku ewoluowałby styl grupy (ciężki rock w stylu Motörhead, kojarząca się z Venomem mieszanka trashu i blacku, czy może heavy metal z gatunku Iron Maiden?). "Hell's Bomber" prezentuje ogromny potencjał zespołu, który pod postacią długogrającej płyty mógłby wynieść formację na piedestał japońskiego metalu. A tak, Zadkiel pozostanie jednym z setek zapomnianych zespołów, których czas miał nigdy nie nadejść.

Spis utworów:
  1. Miss Satan
  2. Head Raver
  3. Hell's Bomber
  4. No, It Isn't

poniedziałek, 9 listopada 2015

Yuji Yoshino - Spice and Wolf OST (2008)

Japońscy kompozytorzy posiadają tę niesamowitą umiejętność, że potrafią w sposób twórczy czerpać z cudzych tradycji muzycznych i zmieniać je na swoją modłę. Znakomitym przykładem jest tutaj Yoko Kanno i nieziemski soundtrack do Arjuny, mocno bazujący na indyjskim folklorze. Podobnie rzecz się ma z Yuji Yoshino - jego osadzona w średniowiecznej tradycji ścieżka dźwiękowa do "Spice and Wolf" łączy wszystkie najciekawsze elementy folku z obu stron kulturowej granicy.

Nie będę ukrywał, że "Spice and Wolf" mieści się w piątce moich ulubionych anime. Śliczna animacja połączona z niecodzienną tematyką (średniowieczny handel) i zapadającymi w pamięć bohaterami momentalnie przykuła mnie do ekranu na kilka godzin. Sielanka wsi, pościgi ulicami murowanych miasteczek, finansowa intryga, wstydliwe sekrety, nieodkryte tajemnice - niemal każdy odcinek przynosił zupełnie nowe doznania, które dodatkowo potęgowane były przez dopasowaną do sytuacji muzykę.

Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że średniowieczna (a mówimy o europejskich Wiekach Średnich) muzyka brzmiała zupełnie inaczej niż to, co zaprezentował nam Yuji Yoshino. Gdybym jednak miał wybierać, właśnie jego kompozycje widziałbym jako nasze muzyczne dziedzictwo. Japończyk korzystając z mieszanki tradycyjnych i współczesnych instrumentów stworzył dzieło pełne pasji i przestrzeni, jednocześnie skrzące się ogromem nienachalnego uroku. Optymistyczne melodie przeplata muzyczną galopadą rodem z filmów sensacyjnych, balansując nieustannie między prostotą i złożonością formy.

Choć opening ("Tabi no Tochuu") i ending ("The Wolf Whistling Song") należą do solidnych przebojów, to właśnie te często niedostrzegane kompozycje tła są świadectwem ogromnego talentu Yuji Yoshino. Każdy utwór na płycie jest odrębną historią, opowiedzianą wyłącznie przy użyciu nut. Nie trzeba znać anime, by docenić magię tej ścieżki dźwiękowej, ale w komplecie stanowią niezapomniane przeżycie, od którego trudno się uwolnić.
Spis utworów:
  1. Shounin to Ookami to, Tabi no Nibasha
  2. Tabi no Tochuu
  3. Tooi Yakusoku wa...
  4. Shippo Dance
  5. Yume no Manimani
  6. Hashiru
  7. Kagen no Tsuki
  8. Tsukiyo no Tategami
  9. Hitoribocchi no Yume
  10. Hikaru Wadachi
  11. Ikoku no Shirabe
  12. Zawazawa Suru
  13. Hajimete no Mura
  14. Nagai Yoru, Hieta Tsuki
  15. Hamu
  16. Yureru Mugi
  17. Michi Naru Mono
  18. Yoake Mae
  19. Kimi no Moto he
  20. Chiisana Tameiki
  21. Kenshi to Yopparai
  22. Tsuyoi Kaze ga Fuite mo
  23. Tadashiki Tenbin
  24. Satoki Hito Tachi
  25. Wasurenaide
  26. Kurai Mori
  27. Matsuri no Uta
  28. Henka
  29. Mada Minu Machi he
  30. Ringo Biyori ~The Wolf Whistling Song TV SIZE
  31. Tabi no Tochuu TV SIZE