czwartek, 1 października 2015

Happy End – Kazemachi Roman (1971)

Eklektyzm lat siedemdziesiątych łączący rocka, folk, blues i progresję urodził nie tylko cały panteon zachodnich bogów, ale z powodzeniem siał i zbierał żniwo w niemal wszystkich cywilizowanych krajach świata, z Japonią w ścisłej czołówce. Ukoronowaniem długiego procesu ewolucyjnego była grupa Happy End, której album „Kazemachi Roman” wielu miłośników azjatyckiego rocka uważa za najlepszą płytę w historii Kraju Wschodzącego Słońca. Z radością podpisuję się pod tym wszystkimi dostępnymi kończynami.

Żeby w pełni zrozumieć fenomen albumu „Wietrznego Miasta Romansu” (bardzo wolne tłumaczenie), warto chociaż trochę poznać sprawców całego zamieszania. Happy End stało w niejakiej opozycji do, królującego wówczas w Japonii, psychodelicznego rocka progresywnego. Do byłych członków Apryl Fool dołączyli Eiichi Ohtaki oraz Shigeru Suzuki i jako nowa formacja nagrali w 1970 roku album o tej samej nazwie, co grupa. Nie trzeba było długo czekać na następcę, który okazał się ponadczasowym przebojem.

Jak to czasami u rockmanów bywa, „Kazemachi Roman” jest albumem koncepcyjnym. Zespół starał się na nim przedstawić obraz stolicy Japonii sprzed Igrzysk Olimpijskich z 1964 roku, które na zawsze miały odmienić klimat Tokio – potrzebny był odpowiedni muzyczny memoriał. Postacią przewijającą się przez całą płytę jest legendarny, choć fikcyjny japoński detektyw – Bannai Tarao, posiadający siedem różnych twarzy, a stworzony w 1946 roku. Przy utworze „Haikara Beautiful” wpisany nawet jest jako autor tekstu, kompozytor i producent.

Happy End to grupa warta uwagi także z powodu tego, że jako jedna z nielicznych wykonywała utwory po japońsku, w umiarkowanym stopniu czerpiąc z zachodnich wzorców. Otwierający album „Dakishimetai” prawie jednogłośnie uznawany jest za typowy przykład rockowego hymnu. Południowe wpływy objawiają się z kolei w radosnym „Hana Ichi Monme”, a „Sorairo no Crayon” i „Kurayamizaka Musasabi Henge” prezentują hipisowskie wręcz, folkowe zacięcie. Ukłonem w stronę bluesa i ustnej harmonijki są „Haru Ranman” oraz największa perła na płycie – „Taifuu”. Żeby jeszcze bardziej urozmaicić i tak sporą mieszankę, panowie do zestawu dodali rock n’ rollowe „Haikara Hakuchi” oraz zblazowane, rozlazłe „Natsu Nandesu”. Nie mówiąc już o wspomnianym żarcie, jakim jest „Haikara Beautiful”.

„Kazemachi Roman” to nie tylko kapitalna płyta, ale także interesującą skarbnicą socjologicznych spostrzeżeń. Happy End pokazuje, jak należy czerpać z zachodnich wzorców – z umiarem i dużym dystansem. Świadczą o tym chociażby nazwy utworów, tłumaczone jako „Westernized Idiot” czy „Westernized, Beautiful”. Duża dawka nienachalnego morału, która w połączeniu z przepiękną muzyką dała jedną z najlepszym płyt w historii azjatyckiego rocka.

 
Spis utworów:
  1. Dakishimetai
  2. Sorairo no Crayon
  3. Kaze wo Atsumete
  4. Kurayamizaka Musasabi Henge
  5. Haikara Hakuchi
  6. Haikara Beautiful
  7. Natsu Nandesu
  8. Hana Ichi Monme
  9. Ashita Tenki ni Naare
  10. Taifuu
  11. Haru Ranman
  12. Aiueo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz